Od porannego przekroczenia terytorium łóżeczek czuć „to coś” w powietrzu. Coś się będzie działo. Sprytna mama, codzienny obserwator domowej rzeczywistości zauważa niepokojące motywy. Poranna chandra u starszego o minutę braciszka utrzymuje się za długo, roszczeniowe rozpoczęcie dnia u młodszego złowieszczo przepowiada TEN DZIEŃ. Przewidując najbliższe godziny postanawiam przyśpieszyć rytuał porannej kawy ( potem mogę jej w ogóle nie wypić ) i wstawić zupę. Potwierdzenie moich przypuszczeń przypada na czas śniadania. Płatki, nie bleee. Jajko, nieee blee. To może sucha bułeczka, otrzymuję podwójnie pozytywną odpowiedź. Mama usatysfakcjonowana rozstrzygnięciem pierwszej małej bitewki. Podaje Synom bułeczki. Suche, bez żadnej wkładki. Takie są najlepsze. Jasiu uwielbia skórkę, Antoś środek bułeczki – po zjedzeniu swoich preferowanych części, następuje wymiana tego, co każdemu zostało.
Po czym rozpoznaję również TEN DZIEŃ ? Po tym, że jak coś chce jeden, to drugi w tym samym momencie chce to samo. I nie ma zmiłuj. Niech się wali i pali musi być tak, jak chce jeden albo drugi. Suchą bułkę przy śniadaniu trzeba czymś popić. Standardowo przygotowuję ciepłą wodę z domowym sokiem malinowym. Dwie butelki ze słomką w różnych kolorach. Kolejne starcie dotyczy właśnie tego detalu. Jaś chce niebieską, a dostał czerwoną. Antek upiera się przy czerwonej, niebieskiej nie odda. Płacz, lament, buczenie. Trzeba interweniować, bo za kilka chwil, jakiś ząb może ucierpieć. Tłumaczeniem, proszeniem dochodzimy do kompromisu. Sytuacja opanowana. A to dopiero początek dnia. Wiele rozgrywek przed nami.
TEN DZIEŃ to ciągła walka o terytorium, szczególnie wokół mamy. Najlepiej, najprościej, najefektywniej jest uczepić się nogi mamy i buczeć. To słowo najlepiej pasuje do tego typu marudzenia, które nie jest płaczem z jakiegoś konkretnego powodu. Jeśli jeden wpadnie na pomysł koczowania przy mamie w kuchni, to oczywiście drugi nie może odmówić sobie również tej przyjemności. Czas trzeba zagospodarować i daleko przegonić niekoniecznie odpowiednie pomysły na braterską zabawę. Kredki, farby, modelina. Wszystko idzie w ruch. Na chwilę, bo przecież zbliża się wielkimi krokami następne starcie.
Tym razem pod roboczym tytułem „oddajesz mi tą kredkę, albo nie będziesz miał żadnej”. W myśl zasady – wszystko, albo nic. Tą zasadą w takich dniach kieruje się Jasiek. Lubi mieć Antka pod braterską kontrolą, ale ten nie zawsze się jej poddaje. I wtedy następuje nasz domowy, błyskawiczny armagedon. Wymiana spojrzeń. Dochodzi do szybkiego bezpośredniego starcia dwulatków. Najczęściej przybiera ono formę szarpania za włosy i gryzienia. Sędzia bokserski rozdziela zawodników, ale nie pozwala im się rozejść do swoich narożników. Pomimo własnej frustracji przytula, ociera łzy, wyciera gile. Próbuje wytłumaczyć co wolno, a czego nie. Do kolejnego razu. Przed nami obiad, próba wspólnej zabawy, wyprawa na spacer. Mogę już przewidzieć zbliżające się starcia.
Jakie słowo słyszę najczęściej w takie dni ? NIE, NIE, NIEEEEEE. Mam wrażenie, że jedynymi słowami jakimi ja się posługuję w ten dzień są : proszę Was, nie dotykajcie, usiądź, nie ruszaj, nie wolno, choć porozmawiamy sobie, poczekaj chwilkę, to go bolało i tak na okrągło.
Gdy Tata wraca z pracy i pyta jak minął dzień moja odpowiedź jest wtedy jedna. Totalna rozpierducha. Tata bardzo dobrze wie, co to oznacza. Lepiej niczym mamie nie podpaść, bo będzie jeszcze większy sajgon. Gdy nadchodzi czas wieczornego rytuału moja buzia zaczyna się pomału rozpromieniać. Ciśnienie zaczyna wracać do ustabilizowanego poziomu. Wizja, że niedługo chłopcy pójdą spać dodaje otuchy. Cieszę się, że dzień ma się ku końcowi, bo czuję się zmęczona jak koń po westernie. Myślę wtedy o jednym – o ciszy.
Moment usypiania chłopców jest dla mnie chwilą magiczną. Cokolwiek działo się w ciągu dnia, nie ma wtedy już żadnego znaczenia. Zapominam o wszystkich wrzaskach, płaczu, zmęczeniu, mając nadzieję, że kolejny dzień będzie lepszy. Dzień totalnej rozpierduchy przytrafia się z różną częstotliwością. Nie jest to na pewno standardowy opis naszej codzienności. Na co dzień jest zdecydowanie lepiej.
Nie lubię określenia BUNT. Jest to kolejny etap rozwoju dziecka. Etap rozwoju emocjonalnego. Był etap kolek, ząbkowania, wkładania wszystkiego do buzi, pierwszych kroków i potykania się co chwila na prostej drodze. Teraz nadszedł czas na etap kształtowania charakterów. Jest to czas próby sił. Nie tylko sił między rodzeństwem, ale próba sił również dla nas. Na ile granice, które my rodzice wyznaczyliśmy dają się naginać i czy w ogóle jest szansa na ich ruszenie.
JM
? ? ?
Jeśli zainteresował Cię wpis, zachęcam do komentowania. Będzie mi również bardzo miło, jeśli odwiedzicie i polubicie profil JantkowejMamy na Facebooku. Zapraszam i pozdrawiam.
Dobrze Cię rozumiem, u nas także zdarza się TEN DZIEŃ. Córka ma dwa lata, także słowo „nie” występuje często 🙂 A czasem jest właśnie taki dzień, że dosłownie nic nie pasuje i wszystko jest źle 🙂 Na szczęście taki dzień też się kończy i co najważniejsze – nie jest tak zawsze 🙂 Życzę Ci dużo sił- razy dwa 🙂
O tak, u nas takie dni równiez pojawiają sie co jakiś czas. Wówczas mama nie może nic zrobić dla siebie, bo córcia marudzi. Ale masz rację – wieczorne usypianie jest magiczne i nie myślmy wtedy co działo się w ciągu dnia.
no to macie wesolutko 😉 zawsze marzyłam o bliźniakach – mam jednego który robi za 3 🙂 podziwiam i pozdrawiam 😉
Też znam przypadki, kiedy jedno dziecko daje bardziej popalić niż moi dwaj 🙂
A jak dojdzie to tego małżonek – to dopiero się dzieje! 🙂 I teściowa albo jeszcze ktoś inny 🙂
Mieszkam z Teściową, ale pozwoliłam sobie ten aspekt pozostawić tylko dla siebie 🙂 Nic o nim nie wspominać, bo mogłaby mała wojna wybuchnąć. hahahahaha
U mnie taki dzień był wczoraj. A dzisiaj od rana spokój i sielanka. 🙂
Życzę, aby takich dni było jak najwięcej 🙂