Pierwsze 4 miesiące. Za nami.
Kiedy? Jak? Dlaczego tak szybko? Ja się grzecznie pytam!
Nikt mi odpowiedzi nie udzieli, bo pewnie każdy z Was zadaje sobie to samo pytanie patrząc na Wasze dzieci.
Czas tak szybko biegnie, a we mnie bunt. Tak, tak. Buntuję się na to, na co wpływu nie mam. Bez sensu, prawda?
3 lipca – to kolejna ważna data w życiu naszej Rodziny. Tego właśnie pięknego, letniego dzionka, po godzinie 14 odetchnęłam z ulgą, poczułam szczęście i spełnienie. Usłyszałam pierwszy donośny płacz swojego trzeciego Synka oraz informacje 10/10 punktów – zdrowy i silny chłopak. To najważniejsze. To wszystko, na co czekałam.
Jestem w opozycji do upływającego czasu, bo te niepowtarzalne chwile już nie wrócą. Wiem, że większość z nas narzeka na to, że doba ma za mało godzin. Chciałoby się zatrzymać czas. A tu nic z tego. Sorry. Lecimy do przodu. Marudzę o tym czasie, bo to moje drugie podejście do macierzyństwa jest zupełnie inne. Z chłopcami – bliźniakami było to dla mnie pierwsze mega konkretne macierzyńskie doświadczenie – skumulowane, pełne skrajnych emocji. Uderzyła we mnie wtedy taka mini fala rodzicielskiego tsunami, która powodowała, że się chwiałam, ale na szczęście nigdy totalnie mnie nie sponiewierała. Teraz jest inaczej. Spokojniej.
Podwójne szczęście.
Ponad rok temu dostałam wiadomość od jeden z czytelniczek bloga – przyszłej podwójnej mamy. Zadała mi pytanie po moim wpisie o pozytywnych stronach posiadania bliźniąt. Dobra piszesz o pozytywach, a gdzie coś na temat tych mniej fajnych spraw, bo nie wierzę, że jest tylko tak super…napisz o trudnościach.
Nie jestem typem matki polki, która wyłącznie zachwala cudowność roli rodzica. Już niejednokrotnie wspominałam we wpisach na blogu, że narodziny bliźniaków to niesamowita sprawa, ogrom szczęścia, ale również ciężka praca i wiele trudnych momentów. Nie wierzę w słodko pierdzące historie o fenomenie super grzecznych, rewelacyjnie śpiących, „bezproblemowych” dzieciach.
Wracając do pierwszych miesięcy z chłopcami najtrudniejsze były dla mnie dwie kwestie.
Brak snu. Nie spałam w nocy. Drzemałam sobie czuwając. Karmienia nocne naprzemienne najpierw na piersi, po kilku tygodniach już na butelce. Chłopcy pili mleko co dwie godziny. Synchronizację karmień udało się nam wypracować po ok. 4 miesiącach. W trakcie dnia nie było szans na to, aby położyć się i odpocząć. Dwie małe Istotki nie lubiły spać w dzień dłużej niż pół godziny, więc ratunkiem była kawa i chlust zimnej wody na twarz. Zwyczajnie byłam przemęczona.
I po drugie.
Gdy rodzi się pierwsze dziecko całą swoją uwagę poświęcasz właśnie jemu. Przytulasz, nosisz, opiekujesz się, jesteś zawsze, kiedy tego potrzebuje. Jesteś dla niego całym światem.
Może dla niektórych z Was wyda się to niezrozumiałe, ale po porodzie bliźniaków musiałam poradzić sobie z wrażeniem, że dla żadnego z maluszków nie jestem na 100 % i żaden nie ma mnie na wyłączność, tak jak inne dzieci mają swoje mamy tylko dla siebie. Nie mogłam poświęcić czasu jedynie Jasiowi lub Antkowi. Wiadomo. Naturalnie musiałam się rozdwoić, co nie oznacza, że swoją miłość do dzieci dzieliłam na pół. Nie. Dostałam ją w pakiecie z bliźniakami – podwójnie mocną.
W sytuacjach szczególnie trudnych – choroba dzieci czy kolki u Antka miałam wyrzuty sumienia, że daję od siebie za mało, za mało przytulałam jednego, czy drugiego. Ciągle za mało, za mało, a w konsekwencji, któryś z chłopców na tym coś tracił. Potrzebowałam czasu, aby zrozumieć, że zwyczajnie nie da się inaczej. Te nasze pierwsze miesiące to było szaleństwo. Presja…karmienie piersią – nie dałam rady. Zapalenie płuc u dzieci, szpital – moja wina. Mogłabym jeszcze podać inne przykłady bezpodstawnego biczowania samej siebie. Na szczęście ogarnęłam szybko nasz domowy chaos i chaos w swojej głowie.
Jednoosobowe szczęście.
Przytulam ile wlezie, gdy tylko tego Ignaś potrzebuje. Przytulam, bo kocham to robić i mam na to czas.
Ale będzie „wynoszony”. Usłyszałam po porodzie. A będzie. Przy chłopcach nie miałam takiej możliwości, więc teraz korzystam póki mogę i póki mam siłę. Ogromnie się cieszę, że mogę przeżywać macierzyństwo raz jeszcze, bo jest inaczej. Dla mnie to zupełnie nowe doświadczenie. Ignaś podobnie jak jego starsi bracia śpi w dzień jak zając pod miedzą. W nocy budzi się na mleko. Od miesiąca jest rozdrażniony, płaczliwy, ma problemy z zasypianiem. To jest jeden maluszek! To wszystko nic w porównaniu do pierwszych miesięcy z bliźniakami 🙂 O ile więcej spokoju, opanowania, świadomości. O ile więcej mojego snu;-) Uwielbiam obserwować jak się rozwija, jak zdobywa nowe umiejętności, jak bawi się rączkami i próbuje włożyć swoje stopy do buzi.
Jestem dumna.
Z siebie.
I nie ma to nic wspólnego z próżnością i wywyższaniem się wśród innych matek.
Zrozumiałam to tak naprawdę teraz, gdy urodziłam kolejne dziecko. Dopiero teraz, gdy opiekuję się jednym maluszkiem i przypominam sobie te pierwsze miesiące z chłopcami dochodzi do mnie, że na serio odwaliłam kawał dobrej roboty. Odwalam nadal. I Ty też odwalasz. Wtedy, gdy bliźniaki potrzebowały mnie non stop i teraz, gdy jestem mamą trójki dzieci. Poradziłam sobie z obowiązkami, trudnościami i własnymi emocjami. Szybko odnalazłam się w diametralnie nowej dla nas – dla mnie rzeczywistości. Ogarniam i czerpię z tego radość.
Tak. Jestem z siebie dumna. To, że inni mają więcej dzieci, radzą sobie z trudniejszą sytuacją rodzinną nie oznacza, że ja nie mogę być z siebie dumna. To może nie wypada, bo przecież inni mają gorzej ode mnie. Lub w drugą stronę – kobiety wychowują małe dzieci, jednocześnie pracują zawodowo, rozwijają się na różnych płaszczyznach – to one mogą być z siebie dumne. A ja się tu chwalę nie wiadomo, jakim osiągnięciem.
Mam poczucie satysfakcji. Staram się być dobrą mamą dla swoich dzieci. Jestem świadoma, że nie wszystko wychodzi mi tak, jak bym chciała. Popełniam błędy. Mam dni, kiedy czuję się wykończona, wymiętolona psychicznie i zła na siebie za wiele sytuacji. Ale staram się. I wiem, że mi wychodzi. Wychodzi mi bycie mamą.
JM