Bliźnięta

Porankowe love.

Poranki z bliźniakami.

Minął rok od opublikowania wpisu o naszych porannych perypetiach. Jeśli go nie czytaliście zapraszam kliknijcie właśnie tutaj. Dużo się przez ten czas zmieniło, ale jedna podstawowa kwestia niestety nie uległa modyfikacji. Moment przełomowy nie nastąpił. Nie tracimy jednak nadziei. Wierzymy, że kiedyś ten bezprecedensowy moment nastąpi. Jesteśmy dobrej myśli i …

…liczymy na to, że w końcu przyda nam się w domu budzik. Od trzech lat nadal jest to przedmiot zbędny w naszych czterech kątach. W sposób perfekcyjny zastępuje go ON – nasz niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju budziciel Antoni. Jego arcymistrzowski zegar wewnętrzny działa bez najmniejszych zarzutów. Zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić.

5:45-6:15

Matka ma już włączony tryb czuwania. Zresztą słyszę wszystko, o każdej godzinie dnia i nocy.

Zaczyna się wiercić. Za moment już słyszę cichutkie tup, tup, tup. Idzie do łazienki. Robi to co potrzeba. Wraca do łóżka. Nie woła mnie, gdy potrzebuje pójść do łazienki. Woła mnie po to, abym przykryła go kołderką.

Mamusiuuuu, przykryjesz mnie, proszę ??? Woła Antoś.

Słysząc ten przesłodki, zaspany głosik wstaję, by szybko załatwić sprawę, licząc na to, że za bardzo nie rozbudziła go wędrówka na siku.

Jest już nowy dzień? Mogę się bawić?

Śpij jeszcze Antosiu. Wszyscy jeszcze śpią. Jest bardzo wcześnie. Ciemno jeszcze. Jasiu jeszcze śpi. Koguta jeszcze nie słychać. Budzik Taty do pracy jeszcze nie dzwonił. Zamknij oczka, a coś Ci się miłego przyśni. To mama położy się koło Ciebie i razem będziemy sobie spać, dobrze? 

Chcąc zatrzymać go jeszcze pod ciepłą kołderką, licząc na kilkanaście dodatkowych minut wtulona w synka i poduszkę zaczynam poranną argumentację. Przekonuję go, że to niestosowna godzina na rozpoczynanie nowego dnia. To jest taki nasz prawie codzienny standardzik. No i co? Wiadomo, że już nie zaśnie. Zaczyna poranek z grubej rury.  Bawić się chce. Opowiadać chce. Pić chce. Oglądać książeczkę o kosmosie chce. Lepić kota z plasteliny chce. Pełny energii, uśmiechnięty z milionem pomysłów na minutę. Ale przy tym wszystkim nie zapomina o śpiącym braciszku.

A: To ja zapalę sobie lampkę i będę się po cichutku bawił i pilnował Jasia. 

M: Ok. To ja sobie jeszcze poleżę na Twojej podusi i też mnie popilnujesz, dobrze?

Tak z zasady wyglądają nasze poranne negocjacje. Każdy rodzic wie doskonale co to znaczy dodatkowe 15 minut w ciepłym wyrku (szczególnie teraz, gdy mrozy za oknem).

Jasiu to mały śpioszek. Swoje musi pospać i koniec. Nie ważne w jakich warunkach. Ma synek twardy sen – po tatusiu. Chandra poranna jak była u niego, tak i została. To po mamusi. Po samym przebudzeniu lepiej nie wchodzić mu w drogę. W swojej dotychczasowej przygodzie z macierzyństwem doszłam do perfekcji w jednej bardzo istotnej kwestii – obserwacji swoich dzieci.  Gdy widzę, jak Jasiu wychodzi po przebudzeniu z pokoju i bez słowa, nie spoglądając na nikogo idzie do łazienki na siku to wiem, że potrzebuje synek czasu na rozkręcenie się.

Aaaaa właśnie. O siku kilka słów. Rok temu pisałam o porannych, sedesowych przygodach, które były na etapie początkującym, bez większych sukcesów. Kończyło się to najczęściej wdepnięciem w kałużę w łazience. Teraz to luksus – oszczędność czasu, nerwów i pieniędzy.  Sami pójdą, załatwią się, ręce umyją. Noce bez wpadek. Fajnie jest.

Tost, jajko, bułka, kółeczka na mleku…

Stawiam na pewniaki. Eksperymentowanie na śniadanie to zdecydowanie chybiony pomysł. Oby poszło szybko, unikając porannych afer małych buntowników. Między innymi takiej: tost pokrojony, a miał być w całości i nie da się go już skleić (to nic, że pytałam chłopców przed włożeniem noża w tost i powiedzieli, aby im pokroić). Oooo, albo taki przykład (pewnie znacie go z autopsji). Antek prosi, aby mu przygotować wodę z cytryną. Jasiu chce sok malinowy. Robię to co trzeba. Nieee. Ja chce to co Jasiu i w takim samym kubku – burzy się Antek. Zdarzają się takie poranki, kiedy jak ja to nazywam „coś nie pyka” i z najmniejszego czegoś wybucha afera. Brzmi znajomo? Dlatego przygotowuję na śniadanie to, co obydwaj lubią. Tak jest najprościej, najszybciej, bez ceregieli.

Jak już ustalimy sprawy jedzeniowo-napojowe siadamy wszyscy do stołu. Nie ma jedzenia przed TV, chodzenia w tą i z powrotem. Jemy razem. Chłopcy są tego nauczeni. Te kilkadziesiąt minut jest dla nich bardzo ważnych. Rozmawiamy, planujemy co będziemy robić w ciągu dnia. Ustalamy, jak ułożą się wskazówki na zegarze, który wisi w kuchni, gdy tata wróci z pracy. Te nasze pogawędki napawają mnie zawsze takim poczuciem satysfakcji i zwyczajnie niedowierzaniem, że ten czas tak szybko leci. Możemy już swobodnie sobie pogadać. Szok. Niedawno ma-ma tu-tu, a teraz buzie im się nie zamykają.

I siup do łóżka.

Po śniadaniu, pożegnaniu wyjeżdżającego do pracy tatusia w piżamach wskakujemy na godzinkę do łóżka. Włączamy ulubioną bajkę. To jest ten nasz czas na przytulaski, wygłupy, buziaczki. Uwielbiam. Naczynia w zlewie, bałagan po śniadaniu może poczekać, wszystko może poczekać. To taka nasza tradycja, nasz kolejny rytuał. Jak tylko zostanę kilka chwil dłużej w kuchni, a oni na mnie czekają to wołają: Mama, choć. Grzejemy miejsce dla Ciebie. 

Cieszę się z tych naszych poranków tym bardziej, że niedługo, już za kilka miesięcy zmieni się wiele. Doceniam ten czas. Cieszę się, że mam taką możliwość, aby z chłopcami być i widzieć każdego dnia jak dorastają. Nic mi nie umyka. Wnikliwie obserwuję. Czas za szybko ucieka, dlatego, gdy chłopcy oglądają przygody Strażaka Sama lub innego super bohatera, ja w tym czasie delektuje się słodkimi stópkami, kochanymi rączkami, włoskami, które uwielbiam. Bezkarnie daję buziaki moim małym synkom, którzy już zaczynają zwracać mi uwagę, abym ich tak dużo nie całowała, bo przecież: Mama, my duże chłopaki jesteśmy. Szok. Nie mogę uwierzyć, jak wiele zmian w ich rozwoju przynosi każdy miesiąc. Staram się dostrzegać wyjątkowość w zwyczajności naszego dnia, bo za niedługo, gdy chłopcy pójdą do przedszkola będę tęsknić za tym czasem.

Nie to…Nie chcę tego…Coś innego…

Po naszym wylegiwaniu się przed TV rozpoczyna się akcja mycie, przebieranie. Antek wszystko przyjmuje na luzie, jest mu kompletnie obojętne co na siebie włoży. Jasiu natomiast musi wybrać kolor koszulki, zdecydować się na taki czy siaki nadruk. Nie wszystko pasuje do wszystkiego, tak więc kwestię doboru spodni też trzeba przemyśleć. Często moja wizja stroju dnia nie odpowiada gustom synka. Taki z niego model. W trakcie trwania sesji stylizacyjnej Jasia zdążę ogarnąć siebie, zrobić pierwszą w ciągu dnia kawę, wstawić zupę. Już teraz zastanawiam się ile czasu będzie zabierało wyszykowanie chłopaków do przedszkola?? Coś czuję po kościach, że to będzie niezły cyrk.

Tak w wielkim skrócie wygląda kawałeczek codzienności z moimi bliźniakami. To taka mini aktualizacja wpisu z zeszłego roku. Miało być krócej, ale nie wyszło.

Ściskam.

JM

6 thoughts on “Porankowe love.

  1. Fajnie się to czyta. Z dwójką dzieci musi być wesoło zwłaszcza jak już sporo mówią. My też nie eksperymentujemy ze śniadaniami, chociaż zawsze jak pokroje chleb to okazuje się, że chciała w całości, a jak dam w całości to chce malutkie kawałeczki.

    1. Oj tak. Istnieje takie ryzyko i to duże. Gdy tak wtulam się w chłopców ( jeden z prawej, drugi z lewej strony) robi się tak cieplutko i ma się ochotę odespać te wczesne godziny wstawania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.