Decydując się na powiększenie rodziny nie planowaliśmy z kalendarzem w ręku, kiedy byśmy chcieli, aby nasze dziecko przyszło na świat. A wtedy to nie, bo za gorąco i nogi w ciąży będą mi puchły. W marcu, jak w garncu to lepiej też nie, bo plucha, bo przesilenie, bo spadki ciśnienia. Zima odpada, więc zostaje jeszcze kilka miesięcy przejściowych. Wiecie, niektórzy mogą sobie pozwolić na pewne „wpływy” co do pory roku, czy to miesiąca narodzin potomstwa. Dla nas nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ najważniejsze było to, że rodzicami zostaniemy. Czort z tym, jaka temperatura będzie panowała na zewnątrz, gdy znajdę się na porodówce. We mnie niewątpliwie będzie wrzało.
Najpierw zobaczyłam dwie magiczne kreseczki. Potem usłyszałam szczęśliwe wieści od pani z laboratorium. Następnie za kilka dni wszystko się w 100 % potwierdziło. Gdy lekarz powiedział „tak, dobrze pani widzi, to bliźniaki” nic już nie mogło wywrzeć na mnie większego wrażenia. Nawet wyznaczona data porodu na 31 grudnia. Choć od razu oczami wyobraźni zobaczyłam sytuację, gdy jedno dzieciątko przychodzi na Świat przed północą, a drugie po północy Nowego Roku. To byłoby dopiero wydarzenie na miarę newsa w mediach światowych. Podczas kolejnych wizyt doktor uświadamiał mnie, że rozwiązanie nastąpi wcześniej, więc nie mam się co przejmować widmem wystrzałowej nocy sylwestrowej spędzonej na stole pod lampami.
I tak nadszedł ten wyjątkowy, grudniowy dzień narodzin naszych Bąbelków. Wyjście ze szpitala w powiększonym składzie było dla nas pierwszym testem organizacyjnym. Swoją drogą do końca życia nie zapomnę tych wszystkich wcześniej nieznanych emocji, które wtedy po raz pierwszy odczuwałam. Szczęście, duma pomieszana z ogromem odpowiedzialności i obaw. Widziałam uśmiech każdego, którego mijaliśmy na korytarzach opuszczając z dziećmi szpital. Każde słowo GRATULUJĘ, POWODZENIA było dla mnie niesamowicie ważne.
Dlaczego wspomniałam o teście ? Dla 5-dniowej mamy przygotowanie bliźniaków do drogi okazało się pierwszym sprawdzianem organizacyjnym. Karmienie, ubieranie, przebieranie, bo pieluszka Jasia zapełniła się w trakcie, gdy ubierałam Antka, uspokajanie, bo płakali, znowu karmienie. Oj, działo się. Byłam zlana potem. Gdy w końcu udało się opanować sytuację i ubierałam chłopców w zimowe kombinezony ( a raczej wsadziłam ich do kombinezonów, bo byli tacy mali, że nogawki i rękawy były do niczego niepotrzebne ) pomyślałam sobie o naszych zimowych spacerach, które już tuż, tuż przed nami.
Nie czarujmy się, każda matka-debiutantka potrzebuje macierzyńskiego treningu. Zostając mamą bliźniaków, tym bardziej potrzebujesz czasu na wprawienie się w codziennych obowiązkach. Jeśli ktoś wcześniej nie biegał, a chce zabrać się za tą formę aktywności, musi robić to stopniowo i liczyć się z trudnościami, które może spotkać na swojej drodze. Nikt maratonu od razu nie pokona. Może porównanie do górnolotnych nie należy, ale tak również jest z początkami bycia mamą. Wiele może Cię rozczarować, a trudnością może okazać się wyjście na banalny spacer. Ja z moim chłopcami i tak miałam lajtowo, ponieważ by znaleźć się na świeżym powietrzu wystarczyło pokonać tylko 5 schodków. Podziwiam każdą mamę bliźniaków, która nie może liczyć w ciągu dnia na niczyją pomoc i mieszka w bloku bez windy. Podwójny wózek, dwoje dzieci, torba i może jeszcze pies do wyprowadzenia.
Jakkolwiek by nie było z maluszkami wyjść przecież trzeba. Kilka moich mogło by się wydawać prozaicznych podpowiedzi, być może ułatwi Ci wybranie się na pierwsze przechadzki z dziećmi.
Bez paniki.
Zawsze będzie coś do zrobienia, dokończenia. Nie zaplanujesz co do minuty całego Waszego dnia. Nie wszystko będzie działało jak w szwajcarskim zegarku. Przy dzieciach to nierealne. Nie zwracaj uwagi na to, że miałaś jeszcze przed wyjściem umyć naczynia, lub wstawić kolejną stertę prania. Twój cel to ubrać dzieci, siebie i pobyć na świeżym powietrzu. Nie wpadaj w panikę, gdy ubierając jedno dziecko, drugie płacze. Postaraj się zrobić to co trzeba przy dzieciach jak najszybciej, ale nie pozwól by nerwy zapanowały nad Tobą. I tak wiem, że jest to stresująca sytuacja, gdy dziecko płacze, a Ty nie możesz natychmiast do niego podejść, ponieważ zajmujesz się drugim. Zostałaś podwójną mamą i z takimi sytuacjami będziesz musiała się zmierzyć.
Przygotowania.
Przygotuj wcześniej ubranka dla dzieci, torbę na spacer z potrzebnymi rzeczami. Na pewno planujesz gdzie chcesz pójść, ile czasu spędzisz z dziećmi na spacerze, więc spakuj tylko to co jest konieczne. Bieganie po domu w poszukiwaniu czapeczki lub portfela, w momencie, gdy pociechy w zimowych kombinezonach zaczynają się niecierpliwić to zdecydowanie zły pomysł. Przed planowanym wyjściem nakarm dzieci. Ale nie mam na myśli sytuacji, że odstawiasz je od piersi, lub butelki i po chwili zaczynasz opatulać je w spacerowe wdzianko. Nie chcesz chyba, aby dzieciom ulało się na to, co przed chwilą im założyłaś. Ryzykujesz kolejne przebieranie. Wykorzystaj wcześniejszą drzemkę dzieci na przygotowanie samej siebie do wyjścia z domu. I nie chodzi mi o pełny makijaż i kolorystyczne skompletowanie stroju. Chociaż jeśli chcesz, potrzebujesz, znajdziesz na to czas, to jasne. Dla mnie liczyła się wygoda i to, aby w zimowy spacer nie zmarznąć.
Najpierw dzieci.
Reklamy antyperspirantów obiecują nam suche pachy i piękny zapach nawet przez 24 godziny. Żaden sztyft, krem, dezodorant nic nie da, gdy ubierzesz zimową kurtkę, szalik, czapkę i wtedy zaczniesz przygotowywać maluszków do wyjścia. Gwarantuję, że z każdego rodzaju środka przeciwko poceniu będziesz niezadowolona. Zawsze najpierw ubieraj dzieci. Zarzucenie czegoś cieplejszego na siebie i ubranie butów zajmie Ci tylko chwilę. Dzieciom przez ten moment nic złego się nie stanie, a Tobie nie będzie ciekł pot po plecach i nie stracisz ochoty na spacer.
Niespodzianka.
Przygotuj się na niespodzianki w najmniej odpowiednim momencie, czyli w chwili wkładania dzieci do wózka, lub po przekroczeniu progu domu. Miałam wyjątkowe szczęście do tego typu sytuacji, kiedy musiałam się wracać i przebierać któregoś z synów. Przygotowanie do wyjścia na początku zajmowało mi około pół godziny. Wyobraźcie sobie moje „zbulwersowanie” na fizjologię, że to akurat w tym momencie ? I doliczamy dodatkowe 15 minut. I znowu zdejmuj kombinezon, wszystkie ubranka, zmieniaj pieluchę… O rany. Teraz śmieję się z tych wspomnień, ale czasami nie było mi do śmiechu. Także wiecie drogie mamy. Na wiele sytuacji musicie się przygotować.
Z dumą do przodu.
Na początku, w pierwszych miesiącach z bliźniakami nie jest łatwo. Często zdarzało mi się wyjść w przetłuszczonych włosach, w zarzuconej na poplamioną koszulkę kurtce. Przecież nikt widzieć nie będzie, że nie zdążyłam się przebrać. Zwyczajnie nie miałam na siebie czasu. Spacer był dla mnie tą częścią dnia, na którą czekałam z niecierpliwością. Po burzliwych przygotowaniach następował moment spokoju, ciszy, resetu. Totalnego oderwania się od domowego rozgardiaszu. Nie liczyło się wtedy to, co leży w zlewie, czy na podłodze. Z dumą pchałam wózek, wietrzyłam umysł z bezsensownych myśli i ładowałam baterie na dalszą część dnia. Postaraj się czerpać garściami właśnie z takich chwil.
Po naszych zimowych spacerowych przygodach z niemowlakami stwierdziłam, że jednak odrobinę łatwiej mają te mamusie, które przywitały na świecie swoje pociechy w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. Gdyby nie to ubieranie dzieci nie byłoby wcale tak źle. Wspomnę jeszcze tylko o tym, że później sprawy mogą się lekko skomplikować i okazać się może, że to co działo się w pierwszych miesiącach życia maluszków to była tylko taka delikatna przygrywka. Wychodzenie z domu z biegającymi już brzdącami, z buntującymi się małymi istotkami, które mają swój plan na organizację czasu przed opuszczeniem domu – to będzie również bardzo interesujące doświadczenie.
Ściskam i dziękuję.
JM